Kto dał więcej i czy w ogóle ktoś coś dał?
Nie po raz trzeci, nie po raz drugi, ale po raz pierwszy w Polsce sprzedawano nieruchomości na aukcji. Zainteresowanie spore, choć niekoniecznie kupnem. Organizatorzy dostawiali krzesła, ale głównie dla widzów
Emil Górecki
Tak czy inaczej, Colliers International wraz z domami aukcyjnymi Rick Levin & Associates i Desa Unicum sprzedali osiem z wystawionych 27 nieruchomości. A właściwie 9 z wystawionych 28. Dlaczego pominąłem jedną z aukcji? Bo pierwszy licytowany budynek to absolutny hit i symbol, niemieszczący się w żadnej kategorii. Był to warszawski Pałac Kultury i Nauki. Za 4 mln dowolnej waluty zakupił go nieznany inwestor. Mojej oferty – 4,5 mln (również umówionej waluty) – prowadzący licytację nie uwzględnił. Może dlatego, że nie wpłaciłem wadium (które także było określone w walucie jakiejkolwiek)? Może nieznany inwestor wzbudził większe zaufanie sprzedającego niż ja, a może dlatego, że aukcja była próbna, niezobowiązująca, na niby i na rozgrzewkę? Bez względu na motywację licytatora, warto zaznaczyć, że przebicie przy tej transakcji było największe: cena wywoławcza za stalinowski podarunek to jedynie 10 (słownie dziesięć) w walucie – jak wspomniałem – według uznania.
W kolejnych aukcjach licytator najwyższej oferty już nie ignorował. Pewnie dlatego, że sprzedawane później nieruchomości były znacznie mniej atrakcyjne niż tzw. Pekin i nie osiągały takiej przebitki. No i pewnie też dlatego, że tym razem walutę licytacji określono na polskiego złotego. Pierwsze wystawione do sprzedaży mieszkanie nie znalazło nabywcy, choć zasadzała się na nie para młodych ludzi, którzy ostatecznie zrezygnowali. W końcu jednak kupili za cenę wywoławczą mieszkanie oferowane w następnej licytacji. Właścicielką trzeciego lokalu, po ostrej walce z panem w brązowej marynarce, została pani w czerwonym kostiumie, która, podekscytowana, zapomniała nawet, ile dokładnie zaoferowała.
Z tyłu sali zebrał się spory tłumek dziennikarzy: prasa, radio i telewizja. Zwłaszcza telewizja nie jest częstym gościem na nieruchomościowych konferencjach. Muszę przyznać, że koncept na początek tego tekstu zaczerpnąłem od jednego z moich telewizyjnych kolegów (mam nadzieję, że się nie obrazi). W każdym razie o tej aukcji się mówi, nie tylko w branży.
Przenieśmy się raz jeszcze do sali aukcyjnej. Choć temperatura rosła, nie wszystkie wystawione mieszkania znajdowały nabywców, żeby nie powiedzieć, że raczej nie znajdowały. Najbardziej zacięcie licytowano mieszkania mniejsze. Wylicytowana cena jednego z nich, o powierzchni 82 mkw., była o 135 tys. zł wyższa od wywoławczej, choć do oszacowanej ceny rynkowej brakowało jeszcze kolejnych 130 tys. zł. Dużych mieszkań nikt na sali nie chciał. O jedyny wystawiony lokal użytkowy zacięcie walczyło dwóch kupujących telefonicznie za pośrednictwem swych pełnomocników, którzy machali ich numerowanymi tabliczkami.
Organizatorzy twierdzą, że są zadowoleni, bo taka aukcja odbyła się po raz pierwszy i wzbudziła zainteresowanie. Czy rzeczywiście są zadowoleni? Nie wiadomo. Niemniej jednak zapowiadają kolejne takie wydarzenia i to nie tylko w Warszawie. Ja zadowolony nie jestem. Pałac Kultury, choć tylko umownie, trafił w ręce kogoś innego. A już planowałem w niego zainwestować, oczyścić ściany z piaskowca, stworzyć wreszcie prawdziwe miasto dookoła... Zaraz, zaraz, jak to było w tej piosence... „Przedziwne czasem sny się ma...”. ν