Architektoniczni interniści
ArchitekturaNathan North, „Eurobuild Central & Eastern Europe”: Spotykamy się z okazji otwarcia rozbudowanego i gruntownie przebudowanego Terminalu 1 lotniska im. Fryderyka Chopina w Warszawie, którego przeprojektowanie jest Państwa dziełem. Jednak Lamela ma również oddziały w Hiszpanii, Meksyku i Katarze. Czy łatwo jest działać tak wielkiej międzynarodowej firmie architektonicznej jak Pańska?
Carlos Lamela, prezes zarządu w Estudio Lamela: Trudno jest prowadzić działania na czterech różnych kontynentach. Nie jest to niczym niezwykłym w przypadku firm brytyjskich czy niemieckich, które są przyzwyczajone do działań na skalę międzynarodową. Ale w krajach śródziemnomorskich takich, jak Hiszpania czy Włochy to nie jest normą – studia od zawsze były skupione na swoich rynkach krajowych. I przeważnie są to mniejsze firmy składające się z trzech-pięciu osób do maksymalnie trzydziestu, najwyżej czterdziestu, podczas gdy do działań za granicą trzeba mieć większą strukturę i większą siłę. Jeśli prowadzi się przedsięwzięcia zagraniczne, to są to zwykle tradycyjne rynki w Ameryce Łacińskiej. Z drugiej strony studia brytyjskie mają do dyspozycji kraje byłego Imperium Brytyjskiego i kraje anglojęzyczne. Mamy około
15 osób w naszym warszawskim biurze, podobnie jak w Meksyku i Katarze, oraz 50 w Madrycie, a zatem zatrudniamy od
90 do 100 osób.
A dlaczego tak się zaangażowaliście w projekty akurat w Polsce?
Przyjechaliśmy w 2000 roku, po wygraniu konkursu na drugi terminal warszawskiego lotniska. Musieliśmy potem umieścić tutaj od 10 do 15 ludzi oraz wykorzystać okazję, by zapuścić tu korzenie. To był środek polskiej bańki w nieruchomościach, kiedy wielu hiszpańskich deweloperów i firm budowlanych przyjeżdżało tu z nadzieją, że w Polsce jest jak w Hiszpanii 15 lat wcześniej. Naszym klientem w projekcie lotniska była hiszpańska firma budowlana Ferrovial (z lokalną spółką zależną Budimex). Potem zdecydowaliśmy się rozwinąć polską firmę. I to jest naprawdę polska firma – w Lamela Polska 80-90 proc. pracowników jest z Polski.
A zatem Pana doświadczenia z pracą w Polsce były jak dotąd dobre?
Od tamtej pory sytuacja diametralnie się zmieniła, więc musieliśmy całkowicie zmienić nasze podejście i pracować z firmami polskimi zamiast z hiszpańskimi. Znaczną część tej pracy stanowią kontrakty miejskie, w tym dwa terminale, dwa stadiony oraz stacje metra Uniwersytet i Świętokrzyska w Warszawie. Mieliśmy możliwość wykorzystać nasze doświadczenie ze stacjami metra warszawskiego, aby wygrać kontrakt na projekt siedmiu stacji kolejki w Doha. Jesteśmy dumni ze stadionu Cracovii, który jest stosunkowo mały, bo na około 15 tys. osób, ale zdobył wiele nagród. Stadion w Lublinie ma prawie ten sam rozmiar, ale jest całkowicie nowym projektem. Centrum Południowe we Wrocławiu jest kolejnym przedsięwzięciem, w które jesteśmy obecnie zaangażowani i będzie to w połowie projekt mieszkaniowy, w połowie biurowy, o całkowitej powierzchni 150 tys. mkw. Był jeszcze biurowiec Pacific [obecnie Nestlé House – przyp. red.] w Warszawie na Mokotowie, który ukończono w roku 2011.
A jaka jest różnica między pracą tutaj a pracą w innych krajach?
Moim zdaniem w Polsce pracuje się łatwo – panuje tu wysoki poziom profesjonalizmu, nie tylko w odniesieniu do naszych pracowników, ale również klientów, jeśli chodzi o ich pomysły i oczekiwania. Standard budownictwa w Polsce jest wyższy niż w Hiszpanii, jak to często bywa w zimniejszych krajach, gdzie jest to konieczne ze względu na warunki pogodowe: deszcz, śnieg itp. A zatem projekty są wykonywane bardziej solidnie. Z kolei w Meksyku standardy są jeszcze niższe niż w Hiszpanii.
Czy wygrywanie konkursów na projekty to coś, w czym jesteście dobrzy?
Cóż, nie wygraliśmy konkursu na projekt Browarów Warszawskich w Warszawie. To będzie trudny projekt ze względu na wymagania dotyczące światła naturalnego. Uczestniczyliśmy w wielu konkursach na projekty pod klucz, w większości organizowanych przez firmy budowlane oraz w konkursach otwartych takich, jak te na projekty stadionów w Lublinie i Krakowie, jak również w konkursach wyłaniających finalistów, przeważnie organizowanych przez klientów prywatnych. Jest bardzo dużo zgłoszeń na konkursy w Polsce, może być ich nawet pięćdziesiąt. To sprawia, że trudno je wygrać. A często i tak projekt nie może ruszyć z miejsca od razu. Ale to nie jest tylko polski problem, to problem uniwersalny. Politykom łatwo przychodzi wprowadzać projekty bez uzyskania na nie budżetu. Tak zwykle się dzieje w przypadku projektów kulturalnych, podczas gdy w przypadku projektów transportowych 90 proc. z nich rzeczywiście zobaczy światło dzienne. Tak więc zwycięstwo w konkursie to trochę loteria, z szansą na wygraną mniejszą niż 0,1 proc. By wygrać jeden konkurs, trzeba wziąć udział w bardzo wielu. A nawet wtedy 80 proc. jest odwoływanych. Projekt Muzeum Sztuki Nowoczesnej, nad którym pracowaliśmy z Christianem Kerezem, został odwołany ze skomplikowanych powodów. Jednakże liczba naszych wygranych w Polsce jest dosyć wysoka w porównaniu z Hiszpanią. W Hiszpanii jest 50 tys. architektów, a praca jest tylko dla 10 tys. z nich. W Polsce z kolei musimy dużo pracować i bardzo się starać. Stawki nie są zbyt wysokie, a zatem pracownicy muszą być ciągle na wysokich obrotach. Musimy codziennie wlewać dużo paliwa w tę maszynę.
Czy powiedziałby Pan, że Wasze studio specjalizuje się w jakimś typie projektów?
I tak, i nie. W niektórych krajach, jak na przykład w Wielkiej Brytanii i USA, studia są bardziej wyspecjalizowane. Ale w Hiszpanii, gdzie lotnisko buduje się raz na dziesięć lat, mają one bardziej ogólny charakter. Rzeczywiście w Hiszpanii specjalizujemy się w szpitalach, ale w zasadzie jest z nami tak jak z lekarzami od schorzeń ogólnych – specjalizujemy się w ogólnej architekturze. W Polsce próbujemy stosować tę samą filozofię co w Hiszpanii. Mój ojciec założył firmę w 1954 roku, zatem mamy wystarczające doświadczenie, by przenieść nasze umiejętności do Polski. W przypadku stadionu w Krakowie to było kluczowe dla wygrania konkursu, a potem pracując w Madrycie z Richardem Rogersem wygraliśmy kontrakt na lotnisko w Warszawie. Po zaprojektowaniu krakowskiego stadionu dostawaliśmy do wykonania projekty innych stadionów, a za projektem dla warszawskiego metra poszedł projekt stacji w Doha.
A jak podsumowałby Pan filozofię Pańskiego studia?
Nasza filozofia to przede wszystkim być świadomym trendów w architekturze i jak najlepiej obsłużyć klientów, nie tracąc z pola widzenia kosztów. Nasze projekty są bardzo dobrze wykonane, solidne i funkcjonalne. Nie ma żadnych zwariowanych kształtów – nie czujemy się z nimi dobrze. Prowadzą do wielu problemów z budową, klientem i budżetem. Zatem najlepiej byłoby powiedzieć, że mamy klasyczne podejście i nowoczesne wykonawstwo.
Cztery kraje, trzy kontynenty
Estudio Lamela zostało założone w 1954 r. przez Brunona Lamelę i jest obecnie prowadzone przez jego syna Carlosa. Ma oddziały w czterech krajach: Hiszpanii, Meksyku, Katarze i Polsce (Lamela Polska), gdzie jest obecne od 2000 roku, kiedy to wygrało konkurs na projekt drugiego terminala lotniska warszawskiego (obecnie lotnisko im. Fryderyka Chopina). Od tamtej pory studio było zaangażowane w przeprojektowanie pierwszego terminala, projekt dwóch stacji nowej linii warszawskiego metra, dwóch stadionów (w Lublinie i Krakowie), jak również w liczne projekty biurowe, mieszane oraz mieszkaniowe w całym kraju.