Sadzą, bo chcą i muszą
Zielone budownictwoSkąd w ogóle koncepcja nasadzeń kompensacyjnych w polskim prawie? Jak wyjaśnia Małgorzata Dębicka, adwokat z praktyki ochrony środowiska i zasobów naturalnych kancelarii Dentons, pierwsze wzmianki o możliwości zastępowania usuwanych drzew i krzewów nowymi zapisane zostały w ustawie o ochronie przyrody z 1991 roku, a przepisy te doprecyzowała nowa ustawa z 2004 roku. Sama jednak reguła zrównoważonego rozwoju wypływa zarówno z konstytucji, jak i prawa międzynarodowego. To ostatnie stwierdza bowiem wyraźnie, że „szkodzący środowisku powinien zrekompensować szkodę”. – Nasadzenia zastępcze jako forma rekompensaty za negatywne oddziaływanie człowieka na środowisko zakłada między innymi konieczność zasadzenia drzew lub krzewów w liczbie nie mniejszej niż liczba usuwanych drzew lub o powierzchni nie mniejszej niż powierzchnia usuwanych krzewów. Chodzi więc o to, aby negatywne skutki działalności człowieka, wynikające na przykład z przygotowania nieruchomości do rozpoczęcia procesu budowlanego, zostały choć w części zniwelowane – tłumaczy Karol Szymańczyk, adwokat z praktyki ochrony środowiska i zasobów naturalnych kancelarii Dentons. Przy czym rola dewelopera (czy innego podmiotu, który wycina drzewa) nie kończy się na zasadzeniu. Pod groźbą utraty szansy na umorzenie opłat za wycięcie drzew, podmiot ten musi podtrzymywać żywotność nowo zasadzonych przez siebie drzew w ramach mechanizmu kompensacji przez co najmniej trzy lata. Dopiero po sprawdzeniu, czy deweloper wywiązał się z tego obowiązku, organ wydaje stosowną decyzję.
W praktyce mogło być lepiej
Czy mechanizm ten działa poprawnie? Jak mówi Małgorzata Dębicka z Dentonsa, idea nasadzeń zastępczych jest jak najbardziej słuszna, ale efektywność tego mechanizmu zależy w głównej mierze od decyzji jednostek samorządu wydających decyzje o wykonaniu nasadzeń. – Kierowanie się w każdym przypadku zasadą „jedno drzewo za jedno drzewo”, brak ustawowego obowiązku określenia minimalnego wieku czy też wymiaru nasadzanego zastępczo drzewa, brak bieżącej i stałej kontroli nad stanem nasadzanych drzew, nieegzekwowanie obowiązków wynikających z decyzji – to słabości aktualnego systemu – wskazuje Małgorzata Dębicka. Do tego zdarza się, że mieszkańcy nawet nie mają szans dostrzec rekompensującego efektu nasadzeń, gdy sprzed ich domów znikają drzewa, a nowe sadzi się zupełnie gdzie indziej. Praktyką jest bowiem, że gdy nie ma możliwości nasadzeń zastępczych na tej samej działce, gmina wskazuje inną działkę tego samego dewelopera lub też działkę należącą do gminy czy nawet innego podmiotu prywatnego. – Są to jednak sytuacje bardziej skomplikowane, ponieważ należy przy tym odpowiednio uregulować możliwość korzystania z danej nieruchomości przez podmiot dokonujący nasadzeń zastępczych – zastrzega Karol Szymańczyk. Jasne jest jednak, że z punktu widzenia odbioru inwestycji jest sprawą kluczową, by drzewa sadzono jak najbliżej miejsca wycięcia, na co wskazują też sami deweloperzy – W rozmowach z przedstawicielami miast prosimy, aby obszary nasadzeń zastępczych wyznaczane były bezpośrednio przy naszej inwestycji – wtedy okoliczni mieszkańcy widzą nie tylko usuwanie drzew, ale także nasadzenia zastępcze – podkreśla Konrad Płochocki, członek zarządu i dyrektor generalny Polskiego Związku Firm Deweloperskich.
W praktyce polityka gmin i miast względem nasadzeń zastępczych jest zróżnicowana. Niektóre jednostki samorządowe traktują tę kwestię bardzo kompleksowo. – Współpracują z odpowiednimi specjalistami, aby precyzyjnie określić nie tylko liczbę i miejsce nasadzanych zastępczo drzew, ale także ich rodzaj – mówi Małgorzata Dębicka.
Zdaniem Dariusza Nowaka, dyrektora ds. BHP i ochrony środowiska w Echo Investment, widać jednak wyraźnie rosnącą przychylność miast względem mechanizmu nasadzeń zastępczych. – Dostrzegamy ze strony samorządów dążenie do zwiększania liczby nasadzeń niż nakładania opłat zastępczych – podkreśla Dariusz Nowak. Ponieważ jednak nie jest to mechanizm obligatoryjny, rzecz zależy zwyczajnie od preferencji samorządów. Z finansowego punktu widzenia deweloperowi znacznie bardziej opłaca się sadzić drzewa, niż wnosić opłaty, dla gminy zaś przeciwnie – pobranie opłaty może wydawać się bardziej kuszące. – Małe miasta wciąż chętniej biorą od inwestorów pieniądze, niż wskazują nasadzenia zastępcze do wykonania – twierdzi Konrad Płochocki. W rezultacie PZFD od ponad pięciu lat regularnie powraca z wnioskiem, aby nasadzenia zastępcze były podstawową formą kompensacji i by dopiero w przypadku braku fizycznej możliwości wykonania nasadzeń możliwe było pobranie opłaty.
Zmiana mentalna
Prawdą jest jednak, że i bez mechanizmu kompensacji do sadzenia drzew deweloperów specjalnie dziś namawiać nie trzeba, w większym stopniu niż urzędnicy, o trendach tych decyduje bowiem sam rynek. PZFD przeprowadził badania, które pokazują, że nabywcy mieszkań cenią sobie bardziej zieleń i drzewa przybudynkowe niż – dajmy na to – instalacje fotowoltaiczne czy retencyjne. Podobnie jest z pracownikami biur, którzy także chcą mieć możliwość wyjścia na chwilę na zielony dziedziniec. – Obecnie stara, krzywa samosiejka jest przez społeczeństwo uznawana za wartą o wiele więcej niż równo przystrzyżone żywopłoty. Jeszcze kilka lat temu pozostawienie drzewa, które nie było gatunku uznawanego za eleganckie, było nie do pomyślenia. Dziś obecność takich drzew jest uwypuklana w inwestycjach – tłumaczy zmianę obserwowaną w ostatnich latach Konrad Płochocki. Nie dziwi więc także i większa liczba nasadzeń. – W dużych miastach deweloperzy, często sami z siebie, sadzą średnio trzy drzewa za jedno wycięte, czyli znacznie więcej, niż wynika to z przepisów – podaje szef PZFD.
Na podobne proporcje powołuje się też jeden z czołowych krajowych deweloperów, Echo Investment – W zeszłym roku udało nam się zasadzić trzy razy więcej drzew niż zmuszeni byliśmy wyciąć. Czternaście ściętych przez nas drzew było w złym stanie, który zagrażał bezpieczeństwu, a pięć zostało ściętych na zlecenie samorządu ze względu na planowany remont drogi sąsiadującej z naszą inwestycją – wylicza Dariusz Nowak. W sumie deweloper w 2020 roku zasadził 300 drzew, z czego 130 było wynikiem nasadzeń kompensacyjnych, zaś pozostałe to własna inicjatywa spółki w związku z realizowanymi przez nią projektami. – Planując nasze inwestycje, przykładamy ogromną wagę do terenów zieleni, gdzie poza trawnikami, klombami i małą architekturą powinno znaleźć się miejsce na duże drzewa i krzewy – podkreśla Dariusz Nowak.
By ocenić to, jak bardzo zależy deweloperom na zieleni (częściowo zapewne także dla korzyści wizerunkowych), warto przyjrzeć się czasem przesadzeniom. W zeszłym roku tylko w ramach jednego projektu (Aroma Park) fińska firma YIT przesadziła aż 21 starych drzew. Nowe miejsce znalazły m.in. lipy, klony i jesiony, przy czym niektóre z nich, wraz z bryłą ziemi okalającą system korzenny, ważyły 30 ton. Jakie były koszty, deweloper nie informuje, ale operacja trwała tydzień i oprócz ciężkiego dźwigu zaangażowanych w nią było łącznie kilkadziesiąt osób.
Win-win-win
Karol Szymańczyk z Dentonsa podkreśla, że na mechanizmie nasadzeń zastępczych skorzystać mogą wszyscy – deweloper, miasta i mieszkańcy – jest jednak zdania, że przepisy powinny zostać uszczegółowione. Dotyczy to kwestii minimalnego wieku i rozmiaru drzew, prowadzenia konsultacji w zakresie określenia gatunków drzew, które mają zastąpić te wycięte, a także dalszej ochrony nowo nasadzanych drzew i krzewów. – Nie trzeba wyważać otwartych drzwi. Wiele samorządów aktualnie ma swoje dobre, wypracowane przez lata praktyki i na ich podstawie można opracować regulacje, które miałyby zasięg ogólnopolski – podsumowuje Karol Szymańczyk.