EN

Forma rośnie

Powierzchnie handlowe i rozrywkowe
Polacy prężnym krokiem ruszyli do siłowni. A za nimi rodzimi i zagraniczni inwestorzy, którzy wierzą, że polski rynek fitness w nadchodzących latach okaże się prawdziwą żyłą złota

W 2013 roku spośród Polaków uprawiających sport 9 proc. (3 proc. w 2008) budowało formę w klubach fitness, podczas gdy średnia Unii Europejskiej wynosiła 15 proc. (4 proc. więcej niż pięć lat wcześniej) – wynika z badań Eurobarometru. W Rumunii i na Węgrzech z tej formy treningu korzystało 6 proc. ćwiczących, na Litwie tylko 2 proc., natomiast w Czechach i na Słowacji odpowiednio 17 i 13 proc. Polska, póki co, zostaje mocno w tyle za Hiszpanią (19 proc.), Wielką Brytanią (21 proc.) i rekordową Szwecją, gdzie z siłowni korzysta 40 proc. mieszkańców. Jednak to właśnie Polska jest w tej chwili drugim, za Turcją, najszybciej rosnącym rynkiem usług fitness w Europie (mierzonym liczbą członkostw) – według Deloitte i EFHA. To także drugi europejski rynek, po Szwecji, pod względem liczby operatorów, którzy zanotowali w ubiegłym roku najbardziej obiecujący, procentowy wzrost przychodów. I wszystko wskazuje na to, że ten wynik to nie objaw chwilowego, narodowego zrywu, ale sygnał, że proces dojrzewania rynku fitness w Polsce powoli się zaczyna. Dostrzegł to już rynek nieruchomości. Tylko w ostatnich miesiącach powierzchnię na klub fitness wynajęło kilku nowych graczy.

Komu tortu?

Rozdrobnienie towarzyszące ożywieniu i coraz większa specjalizacja rynku jak magnez przyciągają inwestorów, którzy – często nauczeni doświadczeniem zdobytym w zachodnich sieciach – są przekonani, że polski rynek, choć na razie niewielki w skali kontynentu, ze sprzyjającymi warunkami ekonomicznymi i demograficznymi ma szansę szybko dorównać Europie Zachodniej, a nawet Skandynawii, i to właśnie najbardziej właściwy moment, aby o niego zawalczyć. A jest o co. Wskaźnik penetracji rynku w Polsce obecnie wynosi nieco ponad 6 proc., co według szacunków Polskiego Stowarzyszenia Pracodawców Fitness (PSPF) przekłada się na ok. 2,2 tys. klubów działających w kraju. Ta liczba w ciągu 3-5 lat ma przekroczyć 3-3,5 tys. Cały polski rynek fitness PSPF wycenia dziś na ok. 1,3-1,5 mld zł. Jednak dane statystyczne nie pokazują najważniejszego: polski rynek rozwija się dwutorowo – w małych miastach rośnie przede wszystkim ilościowo, a w dużych – gdzie konkurencja jest już dużo silniejsza – także jakościowo. To oznacza, że operatorzy, aby odnaleźć się na rynku, muszą myśleć zarówno o ekspansji geograficznej, jak i o bardziej zróżnicowanej cenowo i tematycznie ofercie.

Siła racjonalnych argumentów

Dojrzewają też sami konsumenci, którzy przynależność do klubów fitness traktują dużo mniej aspiracyjnie niż jeszcze kilka lat temu, gdy korzystanie z usług danej sieci bywało wyznacznikiem statusu. Dziś Polacy w siłowniach ćwiczą nie tylko chętniej, ale też bardziej świadomie. Lepiej oceniają swoje potrzeby treningowe i możliwości ich realizacji w konkretnych obiektach, a co za tym idzie, coraz częściej oczekują od operatorów siłowni przede wszystkim odpowiedniego stosunku jakości do ceny. To z kolei przekłada się na rozwój nowych formatów klubów, które zaczynają konkurować z istniejącymi już, dużymi sieciami abonamentowymi. Chociaż te, do tej pory zwykle lokalizowane w najbardziej uczęszczanych centrach handlowych, nadal dobrze sobie radzą. Pure Jatomi, największa w kraju sieć 35 siłowni w 20 miastach (wszystkie w centrach handlowych), szacuje, że liczba jej członków w ciągu ostatnich trzech latach się podwoiła. Przy wynajmie powierzchni najwięksi kierują się przede wszystkim liczbą i średnim wiekiem odwiedzających, ale nie tylko. – Bardzo ważne jest też grono najemców oraz dostęp do miejsc parkingowych i transportu publicznego. Ostatnim elementem są dla nas uwarunkowania techniczne powierzchni. Nasze umowy podpisujemy na okres 10-15 lat, więc zwracamy również uwagę na dynamikę rozwoju miast oraz dokładnie sprawdzamy uwarunkowania demograficzne – mówi Joanna Gajewska, dyrektor ds. ekspansji w Europie w Pure Jatomi, która nie ukrywa, że obecnie interesują ją w Polsce wyłącznie miasta powyżej 250 tys. mieszkańców. Właścicielem firmy jest Michael Balfour, założyciel międzynarodowego giganta tego sektora, sieci Fitness First. W 2005 roku sprzedał swój, wyceniany wtedy na 415 mln funtów, biznes i zajął się nowym projektem na wschodzących rynkach Europy i Azji. Bo Polska to nie jedyny łakomy kąsek dla Pure Jatomi. Ze sprawdzonymi pomysłami i pozyskanym już w dużej mierze rynkiem Europy Środkowo-Wschodniej firma chce teraz rozwijać swoje wielkoformatowe siłownie także w Turcji, Malezji i Indonezji. – Mieszkańcy krajów, w których działamy stopniowo się bogacą, mają też coraz mniej okazji do wysiłku fizycznego, za to coraz łatwiejszy dostęp do sieci fast-foodów i rosnący odsetek ludzi otyłych, prowadzących siedzący tryb życia, a to rodzi potrzebę tworzenia klubów – tłumaczy Michael Balfour, który wraz ze wspólnikami zainwestował w Jatomi już ponad 600 mln euro.

Wielkomiejskie galerie dostają zadyszki

Jednak współpraca na linii centrum handlowe–duży klub fitness nie zawsze przebiega gładko, bo nie wszyscy zarządcy dostrzegają w najemcach tego sektora wartość dodaną. – Jeszcze do niedawna stawki dla klubów fitness były tak wysokie, że często doprowadzało to do zaburzeń w płynności klubów lub wręcz zakończenia działalności. Myślę, że nadal niektóre z klubów usytuowanych w galeriach przynoszą straty i służą bardziej jako „flagowa wizytówka”. Ale galerie zaczynają doceniać fitness jako magnes przyciągający ludzi. Spory i dobrze zarządzany klub fitness ma odwiedzalność na poziomie kilkunastu tysięcy osób miesięcznie – mówi Robert Kamiński, prezes zarządu PSPF. Alternatywną ścieżkę rozwoju obrała inna wielkomiejska marka, Fitness Club S4 – warszawska sieć 12 siłowni – która właśnie rozpoczyna ekspansję na mniejszych rynkach, otwierając klub w Legnicy. Do tej pory S4 szukała dużych powierzchni w tych lokalizacjach stolicy, które stanowiły jednocześnie centrum danej dzielnicy, ale nie były tak zatłoczone jak centra handlowe i nie tak prestiżowe jak nowoczesne biurowce. Swoje kluby ma więc m.in. w kamienicy na ul. Nowogrodzkiej, w budynku usługowo-mieszkalnym przy Puławskiej (jedyny klub sieci czynny 24/7) czy w pawilonie usługowym na ul. Grzybowskiej. Taki wybór pozwala utrzymywać stałe zainteresowanie klientów, zwłaszcza tych mieszkających w okolicy i ceniących sobie możliwość ćwiczenia trzy kroki od domu, przy niższych niż w centrach handlowych cenach karnetów. Polak wydaje dziś na usługi fitness średnio 120 zł miesięcznie. To trochę mniej niż jeszcze kilka lat temu, kiedy konkurencja w dużych miastach nie była tak silna, ale ciągle sporo. Zwłaszcza, że udział w rynku klubów z górnej półki – pokroju warszawskiego Holmes Place Hilton – które mogłyby tę średnią zawyżać, jest w Polsce cały czas marginalny (i często przeważają w nich członkostwa korporacyjne, a nie indywidualne), a miesięczna opłata za członkostwo w sieci średniego segmentu w dużo droższych przecież europejskich stolicach jak Londyn czy Paryż to średnio wydatek rzędu 40-70 euro. – Ostatnie kilkanaście miesięcy przyniosło zauważalny spadek cen karnetów i tendencja ta może się utrzymać dzięki pojawieniu się klubów niskokosztowych – tłumaczy Robert Kamiński. Te ostatnie powoli zaczynają się już w Polsce rozpychać, oferując dodatkowo całodobową dostępność. Przykładem jest niemiecki McFit – największa europejska sieć, jeśli chodzi o liczbę klientów, i czwarta pod względem obrotów. W tym roku zajęła ok. 2 tys. mkw. powierzchni w kamienicy u zbiegu Świętokrzyskiej i Nowego Światu w Warszawie, najdroższej polskiej ulicy handlowej, a we wrześniu planuje otworzyć kolejne studio, tym razem przy Atrium Panorama. Według analityków, sieci z tego segmentu cieszą się obecnie coraz większym zainteresowaniem inwestorów w całej Europie. – Popularność takich sieci, jak McFit, ale też konkurencja w segmencie tańszych usług fitness, w tym także w Polsce, będzie nadal rosła – mówi Marcin Diakonowicz, partner w dziale audytu w Deloitte.

W małym mieście wielki duch

Choć za lwią część wartości polskiego rynku fitness nadal odpowiadają kluby w największych sześciu polskich miastach, to rynek mniejszych miejscowości też nie ucieka uwadze inwestorów. Zdominowane do tej pory przez osiedlowe siłownie i nieopłacalne dla sieci wielkoformatowych królujących w dużych miastach, rynki lokalne mają szansę stać się fitnessowym eldorado. Przekonuje o tym Richard Keen, właściciel Keen Property Partners, do którego należą m.in. rzeszowska Plaza Rzeszów i wałbrzyska Galeria Victoria. Oba centra zostały pierwszymi lokalizacjami sieci siłowni CityFit (każda o powierzchni 1,5 tys. mkw.). Marka powstała specjalnie z myślą o polskim rynku z inicjatywy londyńskiego funduszu private equity, którego nazwy spółka na tym etapie inwestycji nie chce ujawniać. Niskokosztowa, całodobowa, bezabonamentowa i skierowana do klientów w miastach powyżej 100 tys. mieszkańców, zdaje się optymalnie odpowiadać na największe nisze polskiego rynku. – Mamy nadzieję, że CityFit odmieni obraz polskiego rynku fitness. Chcemy zmienić to, jak Polacy ćwiczą: kiedy, jak często i jak dużo ćwiczą. Widzieliśmy, jak ten model sprawdza się w innych krajach – mówi Nicholas Moses, prezes CityFit, który planuje kosztem 100 mln zł otworzyć w Polsce łącznie 50 klubów w ciągu trzech lat. Na swoim koncie ma projekty inwestycjne w Australii i Wielkiej Brytanii. Wspólny mianownik poszukiwanych przez CityFit powierzchni to: rozmiar rzędu średnio 1,2-2 tys. mkw., lokalizacja zapewniająca łatwy dojazd i bezpieczeństwo całodobowego obiektu oraz dostęp do bazy klientów z dużym odsetkiem fitnessowych nowicjuszy – osób, które nigdy wcześniej nie korzystały z usług klubu fitness. – Jeśli ten model się przyjmie, w miarę rozwoju rynku pomyślimy także o innych formatach siłowni – dodaje Richard Keen. Innym pomysłem na zdobycie obiecujących, mniejszych rynków może być też odnawianie i rozbudowa istniejących, znanych lokalnie obiektów. Jednak zdaniem ekspertów i samych inwestorów, centra handlowe są bezpieczniejszym startem, szczególnie dla sieci, które nie zdobyły jeszcze rozpoznawalności. – Centra handlowe są naturalnym wyborem dla operatorów sieci fitness, zarówno w większych, jak i w mniejszych miastach. W tych ostatnich galerie zazwyczaj starają się przyciągnąć niskokosztowe sieci fitness, które zajmują powierzchnię do 1 tys. mkw. – mówi nam przedstawiciel spółki Atrium Management, zarządzającej centrami handlowymi o średniej powierzchni w Polsce oraz sześciu innych krajach tego regionu. Ryzyko związane z rewitalizacją obiektów w małych miastach wzrasta też z odległością od głównych szlaków i destynacji handlowych. – Fitness jest biznesem niskomarżowym, zwrot z inwestycji odbywa się z reguły w ciągu 3-5 lat, a koszty stałe są dość wysokie. Największe wyzwanie stoi przed małymi klubami, w słabych lokalizacjach, bez parkingu czy dobrej komunikacji – zauważa Robert Kamiński.

Specjalizacja w cenie

Oprócz ceny przewagą konkurencyjną w usługach fitness zaczyna też być ich specjalizacja w konkretnych dyscyplinach fitnessu. Śladem zachodnich rynków, w Polsce stopniowo pojawiają się pojedyncze kluby o sporej powierzchni lub ich małe sieci, np. studia jogi albo spinningu, które z założenia skierowane są do wąskiej grupy odbiorców. Najczęściej pasjonatów, którzy na ulubione, profesjonalnie poprowadzone zajęcia są w stanie przejechać pół miasta i wydać znacznie więcej niż średnia krajowa cena karnetu. Właściciele takich klubów nierzadko szukają nietuzinkowych przestrzeni, także z myślą o ich zakupie i dalszym biznesowym wykorzystaniu w wolnym od zajęć czasie. Warszawska szkoła jogi Astanga, która mieści się w centralnie położonym budynku mieszkalno-usługowym, po godzinach wynajmuje sale ćwiczeniowe organizatorom wystaw i warsztatów teatralnych. Z kolei swoją sztandarową siłownię cross-fit otworzył niedawno Reebok. Na warszawskim Służewcu zajmuje ok. 500 mkw. powierzchni specjalnie przystosowanej do ćwiczeń tego typu (w tym m.in. liny i drążki zawieszone na różnych wysokościach).

Igrzyska czas zacząć

Choć na wysyp siłowni, szczególnie w małych miastach, przyjdzie polskim klientom jeszcze trochę poczekać, to los rozwoju polskiego sektora wydaje się przesądzony. – Patrząc na kraje Europy Zachodniej, można pokusić się o założenie, że w najbliższych kilku latach rynek podzieli się na kilka zasadniczych segmentów: kluby niskokosztowe, premium, standard oraz niszowe – ze specjalnym zakresem usług. Nie sądzę jednak, żeby w Polsce rozwijały się „fabryki fitnessu” na wzór amerykański, choć na pewno kilku inwestorów może skutecznie przeprowadzić tego typu inwestycje – uważa Robert Kamiński. Pytanie, który z nich najlepiej wykorzysta sprzyjające warunki rynkowe. ν

Lokalizacja na wagę złota

Stawki czynszów za powierzchnię z przeznaczeniem dla klubów fitness są wypadkową wielu czynników, m.in. wielkości miasta, lokalizacji w jego ramach, okolicznego stopnia nasycenia ofertą typu fitness, dostępności obiektu dla klientów, jak również ekspozycji od strony głównych ulic. Zdecydowanie najwyższych stawek trzeba się spodziewać w największych miastach Polski takich, jak: Warszawa, Gdańsk, Wrocław, Kraków czy Poznań, gdzie wahają się one między 7 a 15 euro za 1 mkw., w zależności od atrakcyjności lokalizacji. W przypadku centrów handlowych oraz biurowców do powyższej kwoty należy również doliczyć koszty eksploatacyjne między 3 a 4 euro za 1 mkw. W mniejszych miastach, do 200 tys. mieszkańców, stawki spadają do poziomu 6-9 euro za 1 mkw. plus wspomniane koszty eksploatacyjne. W każdym z tych przypadków najemcy oczekują wsparcia finansowego przy wykończeniu lokalu. Wysokość takiego wsparcia oscyluje w granicach 150-350 euro za 1 mkw. i jest uzależniona od standardu, jaki dana siłownia będzie oferować swoim klientom oraz stopnia zdeterminowania wynajmującego do pozyskania najemcy z branży fitness. Umowy podpisywane są średnio na okres 10 lat.

Kategorie

Zaloguj się

Nie pamiętasz hasła? Resetuj hasło

Twoje zamówienie

Twoje dane
Utwórz hasło dostępu
Hasło pozwoli na dostęp do materiałów z dowolnego urządzenia
Dane fakturowe
Podsumowanie zamówienia
Zamówienie netto
Podatek VAT (%)
Zamówienie brutto
Posiadasz już konto? Zaloguj się
Bezpiecze płatności zapewnia